Cisza po burzy

 

Milczące słowa zawisłe w powietrzu. Niewypowiedziane, niepomyślane, a i tak ranią. Pełni wzajemnej wrogości mijamy się w korytarzach życia, nie patrząc na siebie. Jedynie ból jest prawdziwy, my stajemy się złudzeniami, duchami samych siebie. Ulotni, nieprawdziwi, przesyceni cierpieniem.

Czytaj dalej

Alejka – w listopadowym nastroju

Wiatr poruszał ostatnimi liśćmi na szarych drzewach. Opadały kolejno.

Na błotniste uliczki, wdeptywane, przerzucane przez ludzi. Mokły i zwijały się od deszczu. Kończyły swój kolorowy żywot. Inne, niesione daleko, zaczepiały się w żywopłotach, spokojnie gasły w ostatnich promieniach listopadowego słońca.

Niektóre, wyruszały w podróż…

Czytaj dalej

Pokusy dnia codziennego

Rzucić w cholerę wszystko i uciec.

Kto nie marzył tak, choć raz ręka do góry. Czasem przychodzi taki dzień, taki tydzień, że nie ma się ochoty na nic. Ani na trudne rozmowy z bliskimi, ani na tysiące obowiązków czekających za drzwiami bezpiecznego schronienia zwanego domem. Nie masz sił wstać z łóżka, bo wiesz, że świat za chwile Cię dopadnie i nie będzie chciał oddać.

Łóżko wydaje się szalupą na wzburzonym morzu, a opuszczenie jej grozi śmiercią.

Są też takie poranki, kiedy wyjście za próg kojarzy Ci się z wymarszem na bitwę. Jednak dzielnie zbierasz ekwipunek, szykujesz silną broń drugiego śniadania. Wypijasz magiczny eliksir zwany kawą i dzielnie stawiasz czoła groźnym potworom, niebezpiecznym miejscom, szukasz skarbu i próbujesz wrócić w całości. Dzielnie zmagasz się z zatłoczonym autobusem, próbujesz zaczerpnąć tlenu. Odpędzasz senność na nudnych zajęciach, które kojarzą Ci się z czarną dziurą, która pochłonie cały Twój byt zanim się obejrzysz. Znikniesz w oparach zniechęcenia i wydychanego dwutlenku węgla. Ludzie spotykani na drodze w takich ciemnych chwilach są jak bezkształtne formy życia, które ciągle coś od ciebie chcą. Telefony dzwonią nie tylko w torebce, ale także w Twojej głowie. Słowa, słowa, słowa. Nie ma spokoju, wytchnienia. Cisza jest luksusem, na który Cię nie stać. Jednak czas, choć bezlitośnie wlecze do przodu swe wskazówki, ucieka. Powoli nadchodzi zmierzch. W kalendarzu przybywa skreślanych pozycji, które były do zrobienia. Życie powoli wypluwa Cię zmiętoszonego, wyzutego z emocji.

Powracasz. Jak żołnierz z pola bitwy. Choć w jednym kawałku to jednak nie cały. Blizny – nowi towarzysze. Mimo zaciętego boju, znów możesz paść na łóżko, które przyzywa swym ciepłem, jak oddana kochanka. Dom przyjmuje twe wymęczone ciało, mimo północy wypijasz kawę. Siadasz na krześle, otwierasz błyszczący ekran i przelewasz swe myśli. To lepsze niż kąpiel, oczyszcza dokładniej z brudu dnia. Kończy się spojrzeniem na świat. Przez szybę w szybkich spojrzeniach wygląda lepiej, mniej strasznie. Żółtawe światła latarni tłumią miastodźwięki. Gasisz lampkę. Komputer cicho mruczy. Oddajesz swojego ducha. Noc zabiera Cię w podróż po nieznanych krainach snów. Do jutra życie. Może się nie obudzę.

DSC08535
Dobranoc…

O Jesieni

Miało być o Toruniu, ale jest o jesieni. Chyba ze względu na pogodę jaką mam za oknem, szaro, wietrznie i tak okropnie, że nie chce się ruszyć z domu. Za to przedstawiam swoją WPRAWKĘ LITERACKĄ do której przyczyniła się pewna rowerowa wycieczka i czytanie Kinga w parku. Zapraszam do czytania.

Moje przemyślenia o zmieniającej się porze roku, nadejściu chłodów i melancholii. Jazda na rowerze i wygrzewania się na ławce w parku wpływa na szybszą gonitwę myśli i chwilę refleksji na temat otaczającego świata.

 

Zewnątrz

 

Złoty blask słońca okrywa odsłonięte kawałki nagiego ciała, ozłaca swoim ciepłem, przenika do kości, jednak gdzieś już skrada się zimno, mrok. Chłodne powiewy jeszcze mało uciążliwego wiatru, ale już zauważalnego zaczynają przeganiać z zacienionych ławek i nakłaniać do ubierania cieplejszych spodni. Przyczajona jesień, niosąca ze sobą rudawą poświatę, hulający wiatr i ferie barw jeszcze nie rozgościła się w parkach, ogrodach i polach. Niezauważalnie czai się w cieniu drzew, skrycie przeganiając lato, przegania je delikatnie, dopiero daje o sobie znać, o swojej sile. Kiedy chowa się słońce, jego promienie giną za horyzontem, zimno przenika przez okna, zaczyna się sączyć w mury, ogarnia ciała, bierze we władania umysł. Choć jeszcze tli się płomień gorącego lata, dla tych, co chcą uwierzyć i są spostrzegawczy oczywiste jest, że za chwile nadejdą chłody. Najpierw tylko zimne wieczory i mroźne noce, które przegonią wspomnienie dusznych, nocnych spacerów, nakłonią do zabrania kurtki. Wkrada się ta jesień niepostrzeżenie, jak nocny zbójca, nie chce zostać za wcześnie przyłapana, dopiero później ukarze się w całej okazałości, jak kapryśna dama, która za szybko nie chce odsłonić swych wdzięków i tajemnic. Nie każdy ją lubi, jak zagląda przez otwarte okna mroźnym podmuchem, strąca liście z drzew, zabiera im zieloną barwę, jednak daje coś w zamian, różnokolorową powódź wśród drzew, przejrzyste niebo, lub goniące po niebie chmury. Przynosi moc owoców i warzyw we wszystkich odcieniach, las odsłania przed nią swe skarby, to jego Pani. Dla ludzi jesień raz łaskawa, raz okrutna władczyni, przynosi ciepłe promienie rudej poświaty, moc kolorów, niezwykłej mgły o poranku i fantastycznych wrażeń pod czas spacerów. Lecz może się zamienić w mroczną Panią, co chłoszcze deszczem, smaga wiatrem, nie ma litości dla ludzi śpieszących do pracy. Przymrozi śniegiem jeszcze kwitnące w ogrodzie kwiaty, zbierze pierwszy plon narzekania na słotę i chłody. To kapryśna przewodniczka po świecie, może w każdej chwili zmienić swe zdanie, zamiast pogodnej niedzieli, dostaniemy burzowy i szary dzień.

 

Wewnątrz

 

Widziała zmieniające się kolory na ciemniejącym coraz bardziej niebie, słyszała hulanie coraz śmielszego wiatru. Jesień nadchodzi- pomyślała z nutą melancholii. Widziała jak spadają liście, kiedy jeździła rowerem po parku, jeszcze nie jest ich dużo, jeszcze nie całkiem brązowe, ale widać, że coś zaczyna się dziać, coś zmieniać. Lato się kończy nieodwołalnie, tak jak pewne sprawy mają swój bieg narodziny i śmierć, tak nieunikniona zmiana jest pór roku. Napaliła dziś pierwszy raz w kominku, siedziała owinięta kocem z ciepłymi skarpetkami i w grubym swetrze zatopiona w myślach, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w dali. Czas najwyższy pomyślała- w tym momencie wstała z fotela, odrzuciła koc. Na jej zadumaną twarz padł blask trzaskającego ognia, uwydatnił policzki, ogniki zapłonęły w szarych oczach, w których coś się czaiło, lecz do końca nie wiadomo, co. Poszła na piętro, otworzyła drzwi do pokoju, przez chwile nie zapalała światła, chłonęła szarą ciemność, która objęła we władanie jej sypialnie. Po zapaleniu światła cały czar mroku zniknął. Podeszła szybko do dużego biurka, otworzyła szafkę, zawahała się przez chwilę, jednak wyciągnęła z niej dość duże, prostokątne pudełko. Było zrobione z brązowej wikliny, miało pokrywkę i zapięcie na sznureczek. Nie zaglądając do środka, ślizgając się w szarych skarpetkach zeszła do salonu. Znów opatuliła się w koc, w pokoju płonęła lampa stojąca nie opodal fotela, dawała ciepły, żółtawy blask, przez co wszystkie przedmioty w pokoju były pokryte niewyraźną mgłą, a blask od kominka nadawał im przedziwną barwę. To nieuniknione- rzuciła w ciszę. Tyle lat wspomnień o nim, już dawno powinnam to zakończyć- jej głos w ciemności rozbrzmiewał delikatnie, był jakby matowy i przytłumiony może, dlatego, że pochylała się nad pudełkiem. Zaczęła rozwiązywać sznureczki, od razu podały się jej palcom, pokrywa uchyliła się, a jej oczom ukazały się poskładane listy w kopertach, pocztówki. Moje życie- pomyślała, moje życie zaklęte w tych słowach. Eh jakby to mogło wrócić, jednak już nic nie wróci- myśli biegły coraz szybciej, twarz jej ciemniała. A po co ma wracać, po co znów cierpieć, znów się bać- w tym momencie, gdyby ktoś się dobrze przyjrzał zobaczyłby łzę toczącą się leniwie po policzku. Wstała, odrzuciła koc podeszła do kominka, uchyliła drzwiczki. Jesteś już tylko wspomnieniem, tak jak ja dla ciebie wtedy stałam się jedynie przyzwyczajeniem cichych dni. Już cię nie ma i nigdy nie będzie- wzięła do ręki plik korespondencji z dawnych lat, patrzyła przeciągle, ręce jej drżały ze wzruszenia. Dłoń jej drżała, zawahała się nad ogniem. A może nie powinna, może tak nie można- przebiegła jej myśl przez głowę. Nie, to koniec, dla niego był dawno. Dla niej właśnie teraz. Rozpocznie to coś, co nazywa się życiem na nowo- wrzuciła listy, ogień pochłoną je łapczywie, pod wpływem gorąca papier zaczynał się kurczyć, zostawał jedynie szary popiół, słowa gdzieś uleciały, uczucia straciły swoją moc. Został tylko palący się kominek i iskierka żalu, jaka po raz ostatni ukuła jej serce. – Zabrała Cię jesień. Teraz mi dała wolność- wyszeptała, patrząc w czerwono- złoty ogień, zamykając drzwiczki od kominka poczuła ulgę. Była wolna.

 

DSC08768
Nadchodząca jesień…
DSC08632
Prawie jak słoneczko:)